Wpis z poślizgiem, ale co tam.
W poprzedni weekend sobota była dla mojego dziecka, niedziela bardziej dla mnie. Ostatni dzień października, to Halloween. Nie przepadam za tym świętem, jak za wszystkimi importowanymi z amerykańskich filmów, ale nie rzuca mną, tak jak przed Frajertynkami :) Poczytałam, że w słowiańskich rytuałach ogień też był ważny. Dynie też mają europejski rodowód. Dzieci to uwielbiają. Bo to święto, gdy śmierć, strach przed nią oswaja się śmiechem, żartem.
AsiaJot organizowała siebie, w tamtą sobotę, kameralne spotkanie. Do jej dwunastoletniej córki przychodziły koleżanki, do matki dwoje, czy troje znajomych. Ja też zajrzałam z Wiertką. Wiertka wystylizowała się na "strasznie" i poszła ze starszymi dziewczynami w obchód po bloku, w celu zbierania słodyczy. Do drzwi koleżanki też co chwila ktoś dzwonił. My się też odrobinę poprzebieraliśmy.
W niedzielę zostawiłam małą u mojego taty i poszłam na cmentarz. Nie miałam ochoty. Im dalej od pogrzebów, tym słabszy czuję związek z płytami nagrobnymi. Robię to tylko z obowiązku. Dziecka też ze sobą nie wzięłam. Wiertka nie przepada za cmentarzami. Jakimikolwiek. Koleżanka napisała na FB, jak to spacerowała po Powązkach z dziećmi i jej kilkuletnia córka wyobrażała sobie, jaki piękny nagrobek mamie wystawi :) Moja córka boi się, że umrę i pyta ze łzami w oczach, czy będę żyła.
Powinnam nie podsycać jej fascynacji komercyjnym Halloween, a pielęgnować tradycję Dnia Zmarłych. Nie potrafię. Wierzę w byt po śmierci. I dlatego cmentarz jest dla mnie pusty. Moi zmarli są tak daleko, że już ich nie czuć.
Kiedyś uwielbiałam spacerować po cmentarzach. Były inspirujące socjologicznie i artystycznie.
Dziś im bliżej mi do cmentarza, tym słabiej mnie tam ciągnie.